
Latem 2022 roku naprzeciw zabytkowego dworca kolejowego w Tarnowie niespodziewanie pojawił się pomnik Lecha Kaczyńskiego, tragicznie zmarłego prezydenta RP. Wiele osób niemal do ostatniej chwili, do czasu odsłonięcia monumentu, nic nie wiedziało o zamiarze inicjatorów przedsięwzięcia. Szybko zrobiła się wielka awantura, która miała dalszy ciąg także później. Część mieszkańców była przekonana, że kiedy w kraju nastanie nowa władza, sporny monument stąd zniknie.
Chyba już mało kto zwraca uwagę na pomnik prezydenta Rzeczypospolitej, który 10 kwietnia 2010 roku zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Ludzie, którzy podążają na dworzec PKP, w ciągu niemal trzech lat przyzwyczaili się do widoku monumentu. Może gdyby wyróżniał się artystyczną formą, stan zobojętnienia nie nadszedłby tak prędko, ale pod tym względem się nie wyróżnia. To raczej mało udany projekt rzeźbiarski.
Wydaje się jednak, że w 2022 roku chodziło bardziej o projekt polityczny. Grupa pisowskich działaczy, na czele z Angeliką Świtalską, ówczesną radną miejską, stworzyła wtedy społeczny komitet budowy pomnika, odznaczając się dużą skutecznością. Ale komitetowi sprzyjały czasy: rządy w Polsce sprawowała wówczas Zjednoczona Prawica, więc o niektóre decyzje dotyczące pomnika nie było trudno. Pieniądze też się znalazły, m.in. z warszawskiej spółki Srebrna, znanej z tzw. afery dwóch wież. Na cokole jest informacja o sponsorze.
Lokalizacji pomnika, bo nie samemu pomnikowi, sprzeciwiała się grupa tarnowskich architektów, aktywistów, część radnych i mieszkańców oraz prezydent miasta, Roman Ciepiela. Lokalizacja w otoczeniu pięknego historycznego dworca to raz i brak wcześniejszych informacji o czynnościach administracyjnych w tej sprawie – to dwa.
To tylko fragment tekstu… |
![]() REKLAMA (2)
Cały artykuł dostępny tylko dla subskrybentów. Wykup nielimitowany dostęp BEZ REKLAM do wszystkich treści i wydań elektronicznych tygodnika TEMI już od 4 zł! Jesteś już subskrybentem? Zaloguj się |