Niemoc w kluczowych momentach
Jerzy Putowski, przewodniczący Rady Nadzorczej SSA Unia zauważył, że rywalizacja o utrzymanie dawno nie była tak ekscytująca. Faktycznie. Tarnowianom zabrakło do szczęścia niewiele – ot jednego małego biegowego punktu w Toruniu albo wygrania podwójnie ostatniego wyścigu w meczu w Zielonej Górze. Gdyby też sędziowie w meczach w Tarnowie przeciwko Get Well i GKM w kontrowersyjnych sytuacjach podjęli decyzje inne, niż podjęli, sytuacja w tabeli też byłaby inna.
Szczęście jednak dopisywało w tym sezonie innym. Chociażby rywalowi Unii w walce o utrzymanie się, ekipie z Grudziądza. GKM podejmował u siebie gorzowską Stal i zdobył punkty w sytuacji, gdy rywal przyjechał na mecz bez dwóch podstawowych zawodników. Podobnie było w derbowym meczu z Get Well, kiedy to rywal musiał sobie radzić bez mistrza świata, Jasona Doyla, a na początku meczu rozbił się jeszcze Rune Holta. Nie można jednak niepowodzenia „Jaskółek” tłumaczyć jedynie faktem braku sportowego fartu. Prawda bowiem jest taka, że podopieczni trenera Pawła Barana i Mirosława Cierniaka nie potrafili nawet wykorzystać do maksimum atutu własnego toru. Po super meczu sprawili chyba największą sensację sezonu zasadniczego i pokonali mistrza kraju oraz zdecydowanego lidera tabeli –Unię Leszno, ale przegrali z kretesem ze Stalą Gorzów i Spartą Wrocław. Punkty w tych meczach zapewniłyby bezpieczne miejsce w tabeli. A na wyjazdach tarnowianie praktycznie nie istnieli, dość powiedzieć, że w żadnym z siedmiu meczów nie potrafili zdobyć nawet 40 punktów. Nic też dziwnego, że w takiej sytuacji trudno było myśleć o bonusie. Tarnowianie nie zdobyli ani jednego i to też miało olbrzymi wpływ na marny dorobek punktowy.
Tak krawiec kraje…
Ci, którzy obawiali się o skład Unii, mieli niestety rację. Na pewno opłaciło się ryzyko podpisania kontaktu z Nicki Pedersenem, chociaż wielu powątpiewało, czy były mistrz świata jest w stanie po długiej przerwie spowodowanej leczeniem kontuzji wrócić do dawnej dyspozycji. Wrócił i okazał się jednym z najlepszych zawodników ekstraligi. Szkoda, że nieco słabsze występy przydarzyły mu się akurat w decydujących meczach pod koniec sezonu, ale trudno mieć do niego pretensję. To był wielki powrót renomowanego Duńczyka i szkoda, że w Tarnowie spędzi zapewne tylko jeden sezon.
O ile Pedersen okazał się świetnym (chociaż w dużej mierze przypadkowym) ruchem transferowym, o tyle angaż Petera Kildemanda można uznać za największą transferową pomyłkę sezonu. Duńczyk zawodził w każdym meczu, nie zdobywał punktów, na które liczono, a dodatkowo przeszkadzał w jeździe kolegom z pary, co kibice niejednokrotnie kwitowali porcją gwizdów. A miał być przecież jednym z liderów zespołu.
Nierówno jeździli kapitan drużyny, Kenneth Bjerre oraz Artur Mroczka, chociaż oczywiście poziom Bjerre był znacznie wyższy. Obok świetnych meczów, szczególnie na własnym torze, na wyjazdach zdarzały im się, szczególnie Arturowi, totalne niewypały. Któryś z dziennikarzy określił go nawet żużlowym turystą.
Turystą był na pewno Wiktor Kułakow, który wiernie stawiał się na każde zawody, a okazji do startów miał tyle, co kot napłakał. Szkoda, że nie dostał więcej szans do regularnych startów, bo mógł dać drużynie zdecydowanie więcej niż słabiutki Kildemand.
Osobnym tematem są juniorzy. Patryk Rolnicki, najlepszy młodzieżowiec I ligi rok temu, teraz w konfrontacji ze znacznie lepszymi zawodnikami odbił się od przysłowiowej ściany, ale i tak na tle klubowych rówieśników był zdecydowanie najlepszy, a pod koniec sezonu zaczął sobie poczynać odważniej. O dyspozycji Kacpra Koniecznego najlepiej świadczy liczba zdobytych punktów. Odkryciem mógł być młody Dawid Knapik, wprowadzony do drużyny nieco desperacko wobec niedyspozycji Koniecznego, gdyby nie kontuzje. Ale pokazał spory potencjał. Szkoda, że ze względu na przepisy i zbyt młody wiek w lidze nie mógł zadebiutować Mateusz Cierniak. Formacja juniorska Unii wyglądałaby wówczas pewnie zdecydowanie lepiej.
Natomiast jedynym obok Pedersena wygranym sezonu okazał się z pewnością Jakub Jamróg. Po kilku latach przerwy wrócił nie tylko do macierzystej drużyny, ale także do startów w ekstralidze i okazało się, że radzi sobie w niej bardzo dobrze. Jeździł bez kompleksów, zdobywał sporo punktów także na wyjazdach, słabsze występy zdarzały mu się sporadycznie. Jako zawodnik tzw. drugiej linii w stu procentach spełnił swoje zadanie, a były mecze, gdzie okazał się liderem drużyny z prawdziwego zdarzenia. Nic dziwnego, że jego dalsze występy w Unii stoją pod znakiem zapytania, bo z pewnością otrzyma propozycje pozostania w ekstralidze w barwach innego zespołu. Tarnowscy kibice z całą pewnością chcieliby nadal oglądać Kubę w plastronie z jaskółką. Jak będzie, czas pokaże.