Nierówne murawy i sędziowie z brzuszkami
O tym, aby zostać piłkarzem, marzył już od dziecka. W telewizji oglądał mecze, a po szkole wraz z kolegami biegał za futbolówką. Kiedy skończył 11 lat, trener Mariusz Baszczewski zaprosił go do wzięcia udziału w treningach piłkarzy klubu KS Ryglice, który grał w B‑klasie.
– Pochodzę z Zalasowej, siłą rzeczy, aby uprawiać piłkę, musiałem zapisać się na zajęcia do najbliższego klubu. Na treningi nie miałem daleko, więc spokojnie mogłem łączyć szkołę z futbolem – opowiada Łukasz Siedlik. W Ryglicach trafił do sekcji trampkarzy, następnie koszulkę tamtejszego klubu zakładał w juniorach młodszych i starszych. – Początkowo trenowałem, bo sprawiało mi to przyjemność – fajnie było wyjść na boisko, pokopać piłkę i strzelić kilka bramek… Od początku grywałem na pozycji napastnika. Byłem do tego stworzony! Dysponowałem dużą szybkością i mocnym strzałem.
Piłkarz nie ukrywa, że występy w klubie z Ryglic nie miały zbyt wiele wspólnego z profesjonalnym futbolem. – Trafiłem na fantastycznych ludzi i zaprzyjaźniłem się z chłopakami, ale grywaliśmy w fatalnych warunkach: albo brakowało trawy, albo płyta boiska była nierówna, a sędziowali panowie z małym doświadczeniem i dużymi brzuszkami. Ale sama gra sprawiała olbrzymią radość. Dopiero z perspektywy czasu uważam, że warunki do rozwoju nie były najlepsze.
Ostatecznie w seniorskiej drużynie KS Ryglice nie udało mu się zadebiutować. Zaraz po ukończeniu pierwszej klasy gimnazjum trafił do Tarnovii w Tarnowie, gdzie kontynuował swoją przygodę z piłką. – Przykłady Mateusza Klicha i Bartosza Kapustki, którzy z Tarnovii trafili do wielkich klubów oraz reprezentacji Polski, spowodowały, że sam chciałem pójść ich drogą. Przeskok między Ryglicami a Tarnowem był naprawdę spory. Sama baza treningowa stała na o wiele wyższym poziomie. Spodobałem się trenerom. Dwa lata grałem w trampkarzach i juniorach, strzelałem sporo bramek, co zaowocowało powołaniem do reprezentacji Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. To już było coś! Na jednym z turniejów wpadłem w oko przedstawicielom Ruchu Chorzów. Padła propozycja zmiany barw klubowych. Bilet był tylko w jedną stronę, ale wiedziałem, że jeżeli nie zaryzykuję, już nigdy podobna szansa może się nie przytrafić…
Na jednym boisku z idolami z dzieciństwa
Do Chorzowa trafił w 2013 roku. Na początku musiał przejść trzydniowe testy, później pojechał z zespołem juniorów na kilkudniowy obóz. Trenerzy Ruchu zauważyli, że mają do czynienia ze sporym talentem i zaproponowali mu kontrakt. – Nie powiem, że było łatwo. Pierwsze dni były naprawdę ciężkie. Nowe miasto, inna kultura, zero przyjaciół… Okazało się jednak, że w klubie trafiłem na naprawdę dobrych ludzi, którzy pomogli mi się w tym wszystkim odnaleźć. Do dziś pamiętam sytuację, kiedy poszedłem do restauracji na obiad, po czym znalazłem się w środku miasta i nie wiedziałem, jak wrócić do domu. Wszystko było dla mnie obce i porażało swym ogromem.
Od początku błyszczał w juniorskiej drużynie. W swoim pierwszym sezonie zdobył 10 bramek, drugi przyniósł osiem trafień. Trenerzy, widząc jego potencjał, zdecydowali się przenieść go do drugiej drużyny, która grała w III lidze. W 13 spotkaniach strzelił cztery bramki. Uznano, że najwyższa pora, aby chłopak z Zalasowej trafił do pierwszego zespołu. – W szatni znalazłem się z Łukaszem Surmą, Tomaszem Podgórskim czy Maciejem Iwańskim – piłkarzami, których jeszcze nie tak dawno oglądałem tylko w telewizji. Dodatkowo o miejsce w ataku miałem walczyć z Mariuszem Stępińskim, którego powołano do reprezentacji Polski na najbliższe mistrzostwa Europy we Francji. To była wielka sprawa i spełnienie marzeń z dzieciństwa.
Początkowo były zawodnik Tarnovii był tylko rezerwowym. Wszystko uległo jednak zmianie 9 kwietnia br., kiedy Ruch rozgrywał spotkanie w Gdańsku z tamtejszą Lechią. – Na mecz nie pojechał Mariusz Stępiński, który musiał pauzować za kartki. W pierwszym składzie wybiegł Michał Efir, ale ostatnio nie grał zbyt wiele w pierwszej jedenastce, więc było bardzo prawdopodobne, że może nie wytrzymać trudów całego spotkania. Około 70. minuty gry podbiegł do mnie jeden z asystentów trenera i oznajmił mi, że zaraz wchodzę na boisko. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie odczułem z tego powodu żadnego stresu, choć naprzeciwko mnie stanęli Sebastian Mila, Sławomir Peszko czy Jakub Wawrzyniak, czyli obecni reprezentanci Polski!
Na boisku pojawił się przy stanie 0:2. Takim też wynikiem zakończył się mecz. Na murawie spędził blisko 20 minut. – Po meczu rozdzwonił się telefon. Dostałem mnóstwo sms-ów z gratulacjami. Nie ukrywam, że trochę się wzruszyłem, bo wiem, jak długą drogę musiałem przejść, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. Już teraz otrzymuję zaproszenia ze szkół z gminy Ryglice, aby odwiedzić tamtejsze placówki i opowiedzieć uczniom o swojej historii. W rodzinnych stronach staram się pojawiać jak najczęściej, więc pewnie dojdzie do takiego spotkania.
Chciałby zadomowić się w pierwszym zespole Ruchu Chorzów. – Będę walczył o uznanie w oczach trenerów. Głupio byłoby zmarnować cały dotychczasowy dorobek. A co później? Na pewno marzę o występach w którejś z zagranicznych lig. Moim ulubionym klubem jest Barcelona. Kto wie…? – śmieje się. – Mam zaledwie 18 lat. Całe życie przede mną. Jeżeli nadal będę dążył obraną przez siebie ścieżką, to wszystko jest możliwe, co już raz udało mi się udowodnić…