Z boiska w Ryglicach do FC Barcelona?

0
Lukasz Siedlik
Łukasz Siedlik już w niebieskich barwach Ruchu Chorzów | fot. T. Stefanik
REKLAMA

Nierówne murawy i sędziowie z brzuszkami
O tym, aby zostać piłkarzem, marzył już od dziecka. W telewizji oglądał mecze, a po szkole wraz z kolegami biegał za futbolówką. Kiedy skończył 11 lat, trener Mariusz Baszczewski zaprosił go do wzięcia udziału w treningach piłkarzy klubu KS Ryglice, który grał w B‑klasie.
– Pochodzę z Zalasowej, siłą rzeczy, aby uprawiać piłkę, musiałem zapisać się na zajęcia do najbliższego klubu. Na treningi nie miałem daleko, więc spokojnie mogłem łączyć szkołę z futbolem – opowiada Łukasz Siedlik. W Ryglicach trafił do sekcji trampkarzy, następnie koszulkę tamtejszego klubu zakładał w juniorach młodszych i starszych. – Początkowo trenowałem, bo sprawiało mi to przyjemność – fajnie było wyjść na boisko, pokopać piłkę i strzelić kilka bramek… Od początku grywałem na pozycji napastnika. Byłem do tego stworzony! Dysponowałem dużą szybkością i mocnym strzałem.
Piłkarz nie ukrywa, że występy w klubie z Ryglic nie miały zbyt wiele wspólnego z profesjonalnym futbolem. – Trafiłem na fantastycznych ludzi i zaprzyjaźniłem się z chłopakami, ale grywaliśmy w fatalnych warunkach: albo brakowało trawy, albo płyta boiska była nierówna, a sędziowali panowie z małym doświadczeniem i dużymi brzuszkami. Ale sama gra sprawiała olbrzymią radość. Dopiero z perspektywy czasu uważam, że warunki do rozwoju nie były najlepsze.
Ostatecznie w seniorskiej drużynie KS Ryglice nie udało mu się zadebiutować. Zaraz po ukończeniu pierwszej klasy gimnazjum trafił do Tarnovii w Tarnowie, gdzie kontynuował swoją przygodę z piłką. – Przykłady Mateusza Klicha i Bartosza Kapustki, którzy z Tarnovii trafili do wielkich klubów oraz reprezentacji Polski, spowodowały, że sam chciałem pójść ich drogą. Przeskok między Ryglicami a Tarnowem był naprawdę spory. Sama baza treningowa stała na o wiele wyższym poziomie. Spodobałem się trenerom. Dwa lata grałem w trampkarzach i juniorach, strzelałem sporo bramek, co zaowocowało powołaniem do reprezentacji Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. To już było coś! Na jednym z turniejów wpadłem w oko przedstawicielom Ruchu Chorzów. Padła propozycja zmiany barw klubowych. Bilet był tylko w jedną stronę, ale wiedziałem, że jeżeli nie zaryzykuję, już nigdy podobna szansa może się nie przytrafić…


Na jednym boisku z idolami z dzieciństwa
Do Chorzowa trafił w 2013 roku. Na początku musiał przejść trzydniowe testy, później pojechał z zespołem juniorów na kilkudniowy obóz. Trenerzy Ruchu zauważyli, że mają do czynienia ze sporym talentem i zaproponowali mu kontrakt. – Nie powiem, że było łatwo. Pierwsze dni były naprawdę ciężkie. Nowe miasto, inna kultura, zero przyjaciół… Okazało się jednak, że w klubie trafiłem na naprawdę dobrych ludzi, którzy pomogli mi się w tym wszystkim odnaleźć. Do dziś pamiętam sytuację, kiedy poszedłem do restauracji na obiad, po czym znalazłem się w środku miasta i nie wiedziałem, jak wrócić do domu. Wszystko było dla mnie obce i porażało swym ogromem.
Od początku błyszczał w juniorskiej drużynie. W swoim pierwszym sezonie zdobył 10 bramek, drugi przyniósł osiem trafień. Trenerzy, widząc jego potencjał, zdecydowali się przenieść go do drugiej drużyny, która grała w III lidze. W 13 spotkaniach strzelił cztery bramki. Uznano, że najwyższa pora, aby chłopak z Zalasowej trafił do pierwszego zespołu. – W szatni znalazłem się z Łukaszem Surmą, Tomaszem Podgórskim czy Maciejem Iwańskim – piłkarzami, których jeszcze nie tak dawno oglądałem tylko w telewizji. Dodatkowo o miejsce w ataku miałem walczyć z Mariuszem Stępińskim, którego powołano do reprezentacji Polski na najbliższe mistrzostwa Europy we Francji. To była wielka sprawa i spełnienie marzeń z dzieciństwa.
Początkowo były zawodnik Tarnovii był tylko rezerwowym. Wszystko uległo jednak zmianie 9 kwietnia br., kiedy Ruch rozgrywał spotkanie w Gdańsku z tamtejszą Lechią. – Na mecz nie pojechał Mariusz Stępiński, który musiał pauzować za kartki. W pierwszym składzie wybiegł Michał Efir, ale ostatnio nie grał zbyt wiele w pierwszej jedenastce, więc było bardzo prawdopodobne, że może nie wytrzymać trudów całego spotkania. Około 70. minuty gry podbiegł do mnie jeden z asystentów trenera i oznajmił mi, że zaraz wchodzę na boisko. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie odczułem z tego powodu żadnego stresu, choć naprzeciwko mnie stanęli Sebastian Mila, Sławomir Peszko czy Jakub Wawrzyniak, czyli obecni reprezentanci Polski!
Na boisku pojawił się przy stanie 0:2. Takim też wynikiem zakończył się mecz. Na murawie spędził blisko 20 minut. – Po meczu rozdzwonił się telefon. Dostałem mnóstwo sms-ów z gratulacjami. Nie ukrywam, że trochę się wzruszyłem, bo wiem, jak długą drogę musiałem przejść, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. Już teraz otrzymuję zaproszenia ze szkół z gminy Ryglice, aby odwiedzić tamtejsze placówki i opowiedzieć uczniom o swojej historii. W rodzinnych stronach staram się pojawiać jak najczęściej, więc pewnie dojdzie do takiego spotkania.
Chciałby zadomowić się w pierwszym zespole Ruchu Chorzów. – Będę walczył o uznanie w oczach trenerów. Głupio byłoby zmarnować cały dotychczasowy dorobek. A co później? Na pewno marzę o występach w którejś z zagranicznych lig. Moim ulubionym klubem jest Barcelona. Kto wie…? – śmieje się. – Mam zaledwie 18 lat. Całe życie przede mną. Jeżeli nadal będę dążył obraną przez siebie ścieżką, to wszystko jest możliwe, co już raz udało mi się udowodnić…

REKLAMA (3)
Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
REKLAMA (2)
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze