Brian, jeszcze jako smarkacz, miał światowe ambicje. Był jednak odmieńcem, dzieciakiem wyalienowanym i sfrustrowanym. Był niski i kiepsko radził sobie w grach zespołowych. Jedynym sportem, który go fascynował, były skoki do wody. Potrafił jednak usidlać dziewczyny, grając rolę faceta wrażliwego, skrzywdzonego i niezrozumianego przez otoczenie. Nawet wtedy, gdy stał się jednym z najsłynniejszych rockandrollowców, z postawy tej nie zrezygnował.
Zdolności muzyczne przejawiał od najmłodszych lat. Naukę gry na pianinie rozpoczął, mając zaledwie sześć wiosen. Jako dwunastolatek dołączył do orkiestry szkolnej i nauczył się grać na klarnecie.
Z czasem założył własny zespół, do którego trafił Mick Jagger, a wraz z nim Keith Richards. Jones, Jagger i Richards doskonale odpowiadali lansowanemu przez media wizerunkowi niegrzecznych chłopców. Zważywszy jednak wcześniejsze „dokonania”, należy stwierdzić, że w pierwszym okresie działalności The Rolling Stones to właśnie Brian był tym najbardziej niegrzecznym.
Z biegiem lat Jones, pomysłodawca nazwy zespołu i pierwszy lider „Stonesów”, zaczął oddalać się od pozostałych muzyków. Kupił sobie farmę, na której Milne napisał Kubusia Puchatka. Tam z upodobaniem oddawał się orgiastycznym imprezom. Utonął we własnym basenie w nocy z 2 na 3 lipca 1969 roku, nie dożywszy nawet dwudziestej ósmej wiosny. Smutne i to, że tuż przed tragicznym dokonaniem żywota został dyscyplinarnie usunięty z zespołu.
Koncert w Hyde Parku, jaki 5 lipca poświęcili mu „Stonesi”, był największym w ówczesnej historii rocka (Woodstock i festiwal na wyspie Wight z 1970 roku dopiero miały nastąpić). Fani The Rolling Stones zaczęli ściągać już 4 lipca wieczorem. Wkrótce do snu układało się ponad 500 osób. Rano było ich 7 tysięcy, a według obliczeń policji o godzinie jedenastej wylegiwało się w słońcu bądź chłodziło się w stawie 20 tysięcy osób.
Według odpowiedzialnej za całe przedsięwzięcie firmy Blackhill Enterprises – organizacja koncertu kosztowała 3000 funtów. Spory wydatek stanowiła scena, która miała metr wysokości. Zbudowano też trzymetrową platformę na kolumny, aby ustawić je na wysokości przekraczającej 6 metrów, dzięki czemu dźwięk docierał stosownie dalej. Mick Jagger – chcąc tańczyć boso – zamówił na scenę dywan. Chciał też, by scenę udekorowano palmami i specjalnymi gatunkami kwiatów, wśród których miały znaleźć się papugi.
Młodzi ludzie oczekujący na koncert tworzyli niezwykłą scenerię. Przyozdobieni w paciorki, chusty i biżuterię brzdąkali na gitarach i grali na bębnach. Bill Wyman, ówczesny basista „Stonesów”, stwierdził, że wszystko to wyglądało jak hippisowskie niebo.
Tego dnia, oprócz The Rolling Stones, zagrały zespoły takie jak: New Church Alexisa Kornera, Family, Screw, a przede wszystkim nowo założony King Crimson, którego klawiszowiec Ian McDonald tak wspominał występ: Przed nami na trawie rozłożyły się tysiące angielskich hippisów i entuzjastów współczesnej kultury. Czuliśmy, że trafiliśmy w sedno, grając dla nich numer „20th Century Schizoid Man”. Gdy około 17.20 prowadzący koncert Sam Cutler zapowiedział: The Stones chcą dziś zagrać dla Briana, rozległa się wielka wrzawa. Jaggerowi dopiero po kilku próbach udało się uciszyć tłum na tyle, żeby wygłosić mowę: naprawdę chciałbym coś powiedzieć o Brianie, nie wiem, jak mam to zrobić, ale spróbuję. Widownia zamilkła w oczekiwaniu, a Mick odczytał dwie strofy Adonisa – wiersza romantycznego poety Percy’ego Shelleya, napisanego po śmierci innego romantyka – Johna Keatsa. Pokój. Pokój. On nie umarł, nie zasnął. Obudził się jeno ze snu życia. Tłum wpadł w euforię, a atmosfera udzieliła się nawet filmującym wydarzenie kamerzystom.
„Stonesi” zaczęli numerem Johnny’ego Wintera I’m Yours She’s Mine. Wtedy też wypuszczono z pudełek ponad trzy tysiące motyli, które miały wzbogacić symbolikę całego wydarzenia. Mick, występujący w białym stroju, skakał na scenie i robił wszystko, najlepiej jak potrafił. Zespól grał w sumie krócej niż godzinę, zszedł ze sceny około 18.15. Po koncercie fani zachęceni nagrodą w postaci najnowszego singla zespołu za zebranie trzech worków śmieci, wynieśli 15 ton odpadów i zostawili park czystszym niż w zwykłą sobotę.
Według tego co pisała prasa, w koncercie uczestniczyło 250 tysięcy ludzi, jeśli zaś wierzyć organizatorom i Daily Telegraph, było ich w Hyde Parku prawie pół miliona.
Brian Jones w Hyde Parku
REKLAMA
REKLAMA